niedziela, 15 grudnia 2013

Kiedy ktoś musi robić film aby opłacić dziecku prywatną szkołę i trzy eksżony, niech nie mówi mi o tym jakim jest artystą. Wtedy to jest praca. Ja nie mam pracy, ja mam powołanie.


Andreas Cadwallader
13.08.1973, Cardiff, Walia
Reżyser, który właśnie zrobił (podobno) film życia

Początkowo Berlin miał dać lekkie poczucie wolności, potem stał się drugim domem, którego nie potrafi na dłużej opuścić. Zasypia na stojąco, dużo mówi, jeszcze więcej myśli. Nie potrafi wyplątać się ze słuchawek, pija kawę zawsze w tym samym miejscu, angażuje się we wszystko co może, wpada w szały twórcze o piątej nad ranem, szyje garnitury na miarę, kaleczy niemiecki swoim walijskim akcentem, nie umie się zdecydować, brawurowo ogarnia życie, bo ktoś w tym związku musi skoro jego facet nie potrafi i woli samoloty od samochodów. Pewnego dnia obudził się w środku nocy z pomysłem na film, który uczynił z niego chwilowego króla wszystkich liczących się box office'ów. Podobno dobrze patrzy mu z oczu, podobno sprawdza się jako kompan wszelkich zakupów, podobno morduje za pytania o życie osobiste, podobno gotuje jak mało kto, podobno jest w stanie wsiąść w auto o czwartej rano, kiedy najlepszy przyjaciel dzwoni z problemem, podobno niemiecka gramatyka wciąż jest dla niego wyzwaniem, podobno da się pokroić za ciastka i czekoladę. Po sześciu premierach, serii wywiadów, ścianek i dziennikarskich nieporozumień, doszedł do wniosku że trzeba trochę odpocząć. Ochoczo kursuje między Niemcami a Walią, gdzie zostawił nie tylko rodziców i brata, ale też dziesięcioletnią córkę, która chętnie wpada na dłuższe wakacje do Berlina.

______
Luke Evans, bo pokochałam całym sercem!
Nie gryzie, nie połyka w całości, wielbi długie wątki i powiązania.
Quentin Tarantino na górze.
Ostatnio jestem mistrzem minimalizmu.
Jestem tak często jak tylko mogę.
Karta była również na innym blogu.

21 komentarzy:

  1. [Ooo, z panem reżyserem Liliana mogłaby mieć jakieś fajne powiązanie. <3 Największy problem jest taki, że ja nie mam żadnych pomysłów, niestety. :C Ale może Ty coś wymyślisz, a wtedy ja zacznę?]

    Liliana

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Dzień dobry ;) Pan wyszedł świetny, a kartę bardzo miło się czyta. Moja chaotyczna Marina mogłaby być kawową koleżanką, a przy okazji ubierać go do zdjęć. Powiedzmy, że Andreas ma udzielić wywiadu do jakiegoś magazynu, ale potrzeba do tego też zdjęcia i tu wkracza Marina, która musi go ubrać ;)]

    Marina

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Czyli Marinka ma pozwolenie wlecieć jak tornado i gadać i gadać?:D]

    OdpowiedzUsuń
  4. [Oo, a ja tak sobie jeszcze pomyślałam, że możemy zrobić tak.. poznali się gdy ona miała przykładowo lat czternaście, czyli taka siksa z niej jakby nie było. Jej ojciec szybko zaprzyjaźnił się z Andreasem, podczas kręcenia filmu.. A ona jak to nastolatka zabujała się w starszym o jedenaście lat facecie. No i z czasem jej przeszło, z czasem.. a teraz jest jej strasznie głupio, gdy przypomina sobie, jak zachowywała się te kilkadziesiąt lat temu.. :D A on teraz ma na nią oko, bo jej ukochany tatuś dowiedział się, że Andreas jest w Berlinie dogadali się i o! :)]

    Liliana.

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Nie ucieknę Ci nigdzie :D]

    Marina

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. [Jaki wujek! To jest tatko numer zwei! :D Zacznijmy od banalnego wątku, co powiesz na to... Andreas wraca do domu skądś, nie wiem skąd, a w mieszkaniu pichci Florie. Robi jakiś pyszny obiadek i piecze ciasteczka z czekoladą - taka kochana. No i wiesz, jest jakaś taka cała w skowronkach i sobie Andreas może z nią pogadać. :D Ale zacznij. ;>]

    Florie

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  9. Eryk zastanawiał się czasami, czy robi w tym całym biznesie za upośledzonego starszego brata, który jest generalnie potrzebny jak świni spadochron, ale dobrze się z nim pokazać, żeby dostać plus pięć punktów do bycia dobrym człowiekiem, czy za wielkiego psa, którego nikt nie chce u siebie przechować, więc trzeba go zabierać na wszystkie rodzinne wakacje i niańczyć przez całą dobę siedem dni w tygodni. Później dochodził jednak do wniosku, że ani jedno ani drugie traktowanie nie pasowało do Andreasa, który najwyraźniej wciąż jeszcze go kochał i po prostu chciał zabierać ze sobą na wycieczki po świecie. No, i doskonale wiedział, że jeśli tak się nie stanie, to po powrocie zastanie miasto ogarnięte chaosem i swojego lubego martwego, zakopanego pod grubą warstwą historycznych woluminów. Takie postępowanie – oprócz piętrzących się w nieskończoność wad – miało również swoje zalety, bo Erykowi zdarzało się bywać przydatnym, na przykład do noszenia niewidzialnej teczki zagłady za Andreasem.
    Oprócz dysponowania całą kolekcją nieprzydatnych talentów, miał również jedną bardzo przyjemną właściwość. Mianowicie, potrafił być najwierniejszym kibicem i największym wsparciem, jakie tylko można było sobie wyobrazić. Nie miał może pokaźnego zestawu narzędzi do wykonywania tej funkcji, ale przytulać i przekazywać w tym akcie całą swoją energię w odpowiednim momencie umiał jak nikt inny. I, przede wszystkim, od lat był wpatrzony w Andreasa jak w obrazek, święty posążek jakiegoś lokalnego bóstwa i najbardziej wypasiony relikwiarz w jednym. Nie żeby swojego oblubieńca zwykł porównywać do pudełka z lewymi kawałkami kości świętych albo słoika z oddechem Jezusa. Przecież za czasów Jezusa nie było jeszcze słoików, więc to byłoby niedopuszczalne przekłamanie.
    Gdyby więc zaszła taka potrzeba, nie tylko stanąłby za swoim Walijczykiem murem, ale i go własną piersią zasłonił, rozdzierając przy okazji koszulę w teatralnym geście, niczym Rejtan. I to właśnie by zrobił, gdyby podczas transmitowanego na żywo wywiadu nie siedział akurat w hotelowym pokoju, ale, dla przykładu, wśród podekscytowanej widowni. Wtedy mógłby wstać, w dwóch susach dobiec do natrętnego dziennikarza i mu… nagadać!
    Pomimo ogólnego nieogarnięcia, Eryk potrafił rejestrować zjawiska dziejące się dookoła i wyciągać z nich wnioski, więc nie od dzisiaj wiedział, że Andreas Cadwallader może i był synonimem opanowania i umiejętności olania przynajmniej dziewięćdziesięciu procent sytuacji potencjalnie stresowych, ale kiedy trafił na którąś z tych dziesięciu procent, to wychodził z siebie. I to nie tak po prostu – wychodził z siebie i stawał obok, ale pozostawał w sobie i samemu sobie serwował samobiczowanie w ramach kary za popełniony błąd. A ciężko podejrzewać go o to, że utraty kontroli nad sobą podczas premiery najważniejszego filmu życia nie potraktuje właśnie w tych kategoriach.
    Kiedy tylko transmisja się zakończyła, wyskoczył z łóżka, schował do walizki sprzęt, w którego ekran jeszcze przed chwilą się wpatrywał, i dwie sekundy później stanął niemal na baczność pośrodku hotelowego pokoju, jakby oczekiwał, że Andreas wcale nie wróci najwcześniej za godzinę, ale za chwilę zapuka do drzwi. Był gotów nawet już w tym momencie otworzyć ramiona i sterczeć tak aż do momentu jego przybycia, żeby mógł w nie wpaść głową do przodu już od samego wyjścia. Bo Eryk wiedział, że to teraz potrzebne. I nie znał zbyt wielu innych sposobów na ukojenie nerwów, więc miał nadzieję, że wykorzystanie wszystkich swoich możliwości wystarczy.

    OdpowiedzUsuń
  10. [Mieć dwóch przystojnych tatków! ;D Czekam!]

    Florie

    OdpowiedzUsuń
  11. Ojciec Liliany zawsze był niezwykle towarzyskim człowiekiem. Lubił poznawać nowych ludzi, a oni lubili poznawać jego. Może i nie był najbardziej znanym na świecie aktorem, ale starał się.. i w Polsce go znali, przynajmniej niektórzy. Miał swój kochany teatr i był szczęśliwy. Pisał też książki, które o dziwo przetłumaczono tez na inne języki. Ogólnie w Krakowie był rozpoznawalny, ludzie znali jego imię nazwisko, ale nic poza tym. Oprócz kilku dobrych przyjaciół i córki nie miał nikogo.
    Jednym z takich przyjaciół był szanowny pan Andreas Cadwallader, o dziesięć lat młodszy od niego pan reżyser. Liliana doskonale pamiętała ten dzień, w którym ojciec zabrał ja na obiad właśnie z nowopoznanym reżyserem, który zaproponował mu rolę w filmie. Jaka ona była głupia! Zapewne prawie obśliniła się na jego widok, jak nie gorzej. Nie zakochała się w nim, ona się zwyczajnie w nim zadurzyła, ewentualnie zabujała. Ojciec prawie od razu zauważył jej maślane oczęta do starszego o jedenaście lat mężczyzny i strasznie się z niej śmiał. Nie tylko wtedy, zawsze gdy próbowała mu pyskować, podgadać on wyciągał to wspomnienie jak asa z rękawa. Zawstydzała się wtedy, robiła czerwona jak burak i nie odzywała aż do następnego dnia. Było jej strasznie głupio, bo zachowywała się gorzej niż idiotka, ale była młoda, prawda? A młodość w jakiś sposób to usprawiedliwia! Chyba. Potem, gdy rozumiała, że jest to totalnie idiotyczne, że taki fajny facet jak Andreas nigdy nie zainteresowałby się taką małolatą jak ona czuła się okropnie. Zawsze, gdy potem odwiedzał ich w Polsce to omijała go szerokim łukiem. Uciekała, gdy ojciec rozmawiając z nim chciał jej dopiec i próbował dać jej telefon. Jej tatuś to w ogóle taki złośliwi mocno jest.
    Dzisiejszego dnia była umówiona na obiad właśnie z kochanym Andreasem, ale jak na złość w klinice nie pojawił się drugi weterynarz i wszyscy pacjenci spadli jej na głowę. A niestety musiała się nimi zająć, więc z pracy wyszła grubo po trzeciej, a na spotkanie była umówiona na czwartą. Biegiem dotarła do domu, ogarnęła się w jakiś sposób, ale ten bieg wcale nie pomógł bo do restauracji wpadła spóźniona prawie o godzinę. W przelocie ściągnęła płaszcz, ogarnęła włosy i weszła na salę wzrokiem szukając mężczyzny.


    Liliana

    OdpowiedzUsuń
  12. [Jest artystą, ma jej zniżkę w kieszeni. :D
    Myślmy. Jeśli nie znalazł już tej ulubionej kawiarni, gdzie zawsze pija kawę, to może wpadać właśnie do kawiarni Tiny. Skoro jest tym swoim artystą, a ona 'wspiera rozwój sztuki' i ma już tę jej zniżkę od czasu do czasu, no i jest z niego taka towarzyska bestia, co gada i gada, to można by... Nie wiem, co by można, ale Tina woli słuchać niż gadać, poza pracą rzadko mówi, jeśli nie musi, ale może czasem przy mniejszym ruchu czy przy końcu jej zmiany przysiąść się do Andreasa i posłuchać, bo lubi słuchać. Ale z tego nic głębszego właściwie nie wynika, matko tak bardzo boli mnie dzisiaj głowa, przepraszam. Niech on jej będzie dobrym wujkiem i tyle, o.]

    Christine Kochman

    OdpowiedzUsuń
  13. [Już ona ścierą pogoni, jak jego stolik zajmą! :D]

    Christine

    OdpowiedzUsuń
  14. [ mam nadzieje, że nie jest taka zła i że jej tak bardzo nie spieprzyłam jak mi się wydaje :<]
    Meredith

    OdpowiedzUsuń
  15. [Wszystko, tylko nie zaczynanie. Z definicji tego raczej nie robię. Mogę zacząć dziesięć następnych, tylko nie ten pierwszy, błagaaam. :<]

    Tina

    OdpowiedzUsuń
  16. [ jakby przylazł z badylem to by mu drzwi przed nosem zamknęła. Jeszcze jej brakowało tego, że się badylem musi zajmować!
    mogłaby do niego zadzwonić, że się zgubiła, z Grace, bądź ona byłaby w tym czasie u niego. Oczywiście jakoś by ją zlokalizował, a potem przez miesiąc mógłby się z niej otwarcie nabijać.
    Ewentualnie skoro się dla niego i Grace tutaj przeprowadziła to może od niego wymagać by pokazał jej to cholerne miasto by nie zginęła śmiercią idealną dla prawdziwego turysty, zagubiona między uliczkami pełnych niezrozumiale gadających ludzi. Nie wiem :<]
    Meredith

    OdpowiedzUsuń
  17. [najlepiej jakiś tuczący, będzie mogła potem narzekać, że przez niego ma jeszcze większy tyłek. Pewnie mam zacząć, może uda mi się jeszcze dzisiaj, ale nie obiecuje, bo mam masę pracy na jutro :<]
    Meredith

    OdpowiedzUsuń
  18. Zaganianym człowiekiem była też Florie, a przynajmniej zaganianego człowieka próbowała udawać. W gruncie rzeczy miała dużo wolnego czasu i nie wiedziała, jak go zagospodarować. Korzystała z tego, że była zima, że nikt od niej nic nie wymagał i po prostu leniuchowała do południa, potem łaskawie podnosiła tyłek i szła na seminarium. Zapisywała się na wszelakiej maści kursy i szkolenia, brała nadgodziny w kawiarni, ale nadal miała sporo luk, które trzeba było czymś zapełnić. Dlatego znowu zaczęła gotować, żeby tatko numer jeden i tatko numer dwa — to wcale nie oznaczało, że kochała któregoś mniej (!) — mogli w końcu zacząć się w miarę zdrowo odżywiać. Sama miała dość zupek błyskawicznych i równie błyskawicznych mrożonek. Tego dnia znalazła w zamrażalniku resztkę szpinaku i pierś z kurczaka, wygrzebała w szafce makaron i postanowiła to połączyć w proste, ale jak bardzo smaczne i zdrowe, danie. Wiedziała, że obiad będzie nieco mdły i prosty, dlatego dodatek w postaci kruchych ciasteczek oblanych mleczną czekoladą, miał rekompensować jakiekolwiek niezadowolenie ze strony dwóch, dorosłych mężczyzn.
    — Cześć! — zawołała radośnie, jednocześnie sięgając ręką do stojącego w pobliżu radia, aby nieco ściszyć muzykę. Uśmiechnęła się, czując muśnięcie w policzek, a potem natychmiastowo zganiła mężczyznę spojrzeniem. — Nie podjadaj!
    Zamieszała kurczaka, który ze szpinakiem i odrobinką śmietanki tworzył na patelni aromatyczny sos. Wrzuciła makaron do gotującej się wody i zamieszała czekoladę. Do masterchefa się nie nadawała, ale lubiła gotować. Jeśli jednak coś ją rozpraszało, kończyło się to fatalnie.
    — Zaraz będzie obiad — poinformowała swojego tatę numer dwa, opierając się biodrem o blat. Tak na chwilę, o. — Pojedziemy potem na większe zakupy? Eryk nie ogarnął w tym tygodniu niczego… — westchnęła. To nie tak, że nie zwracała się do ojców z szacunkiem. Do każdego mówiła tatko, ale kiedy miała do czynienia z jednym z nich, drugiego nazywała zazwyczaj po imieniu.

    Florie

    OdpowiedzUsuń
  19. [ nie wiem co to jest :<]

    Oto Meredith. Skacze własnie jak małe dziecko na sterydach, pociera ręce o spodnie, w które ledwo wcisnęła swoją wielką dupę i przeklina cicho pod nosem. Jest zimno, pizga złem, co zmusza człowieka do zaszycia się w domu, okrycia kołderką i chwycenia za kubek z gorącą czekoladą w dłonie, aby następnie głośno z niego siorbać oglądając po raz tysięczny Dziennik Brigdet Jones. I powinna była tak zrobić. Powinna była szlajać się po mieszkaniu w za dużych ciuchach i śmiać się w głos z ludzi, którzy marzną tam za oknem, podczas gdy ona wygrzewa tyłek w ciepłym mieszkaniu i nie straszny jej poziom rtęci na termometrze. Powinna była, a tym czasem kwitła tu, bo najwyraźniej miała chwilowe zaćmienie na skutek, którego w jej główce pojawił się jakże cudowny plan poznania miasta, w którym przyjdzie jej egzystować przez kilka kolejnych lat o ile wytrzyma i nie rzuci tego wszystkiego w pizdu. Momentami Berlin ją przerastał. Masa ulic, uliczek, zaułków, w których łatwo się było zgubić, zwłaszcza jeśli było się nią. Dziwnie się czuła chodząc z własnoręcznie narysowaną mapą, gdy opuszczała mieszkanie tylko po to by zrobić zakupy, a bez niej dziesięciominutowa droga zamieniła się w co najmniej godzinną trasę. Grace często śmiała się z niej, gdyż sama podczas częstych wakacji w Berlinie, poznała go niemalże jak własną kieszeń i teraz to ona musiała prowadzić mamuśkę za rączkę. To miasto było za duże, zbyt tłoczne, a ludzie przerażający, głównie dlatego, że nie potrafiła i nie chciała zrozumieć języka, którym się posługiwali jakby był największym złem na świecie, o czym zupełnie inne zdanie miała jej pierworodna. Czasami w jej główce pojawiała się myśl, że opuszczeni Walii i przeprowadzka tutaj, tylko, a może aż po to by ułatwić córce kontakty z ojcem, była prawdziwym szaleństwem. Czy znała inną kobietę gotową na wykonanie takiego kroku? Oczywiście, że nie. Jednak Andreas był jednym z niewielu ludzi na świecie, dla których mogła zrezygnować z własnego szczęścia i spokojnego sumienia. Gdyby niemalże jedenaście lat temu ktoś powiedziałby jej, że będzie miała tak dobre kontakty z mężczyzną, w którego łóżku gościła przez dość krótki okres czasu, w nadziei, że to pomoże jej się wspiąć po szczeblach kariery, zapewne wyśmiałaby tego kogoś, a następnie poleciłaby mu swojego psychologa, u którego niby przypadkiem zdarzało jej się zasięgnąć porady. Dziś był dla niej najlepszym i prawdopodobnie jedynym, prawdziwym przyjacielem. To z nim mogła przegadać pół nocy na Skype, to do niego mogła zadzwonić o trzeciej nad ranem, gdy rzucił ją kolejny facet, z którym wiązała nadzieje (jak zawsze bowiem wyjątkowo szybko się angażowała, młoda już przecież nie była) i to jemu mogła grozić gdy dopadały ją te dni, że przerobi jego klejnoty rodowe na breloczki i tyle będzie z nich uciechy i tylko on mógł komentować to głośnym śmiechem, jeszcze bardziej wyprowadzając ją z równowagi. A skoro o nim mowa.
    W tym właśnie momencie planowała w jaki sposób pozbawić go życia za to, że musi tak sterczeć jak głupia na tym mrozie, czekając aż wreszcie raczy ruszyć te swoje zgrabne cztery litery i oprowadzi ją po tym cholernym mieście, które z dnia na dzień podobało jej się coraz mniej, choć niewątpliwie jakiś urok w sobie miało. Widziała już jak zaciska swoje drobne dłonie wokół jego szyi zaraz potem jak wreszcie odmarzną jej palce. Grace spędzała dzień u koleżanki i tylko co parę minut wysyła matce wiadomość z prośbą o zostanie u niej na noc. I właśnie w takich momentach, gdy irytujący dźwięk nadchodzącej wiadomości docierał do jej uszu, Meredith żałowała, że zgodziła się by dziesięciolatka miała telefon, bo przecież wszyscy w jej wieku już takimi szpanują jakby było naprawdę czym. Podskakiwała więc na rozgrzanie, robiąc z siebie idiotkę, o czym świadczyły dość dziwne spojrzenia mijających ją ludzi posłane w jej kierunku i ignorowała wiadomości jednocześnie wypatrując spóźnialskiego, albo to ona po prostu przyszła za wcześnie.

    Meredith

    OdpowiedzUsuń
  20. O Florie można było powiedzieć naprawdę wiele przeróżnych rzeczy, ale na pewno nie to, że była niejadkiem. Dokąd tylko sięgała pamięcią, jakikolwiek okres życia wspominała, widziała siebie z jedzeniem. A to jakiś batonik, a to bułka z masłem i z szynką, a to makaron, a to zupa, a to kurczak… Jadła dużo i chyba niezbyt racjonalnie, ale nigdy nie odbijało się to na jej sylwetce. Oczywiście, że kondycji nie miała w ogóle albo miała, ale na poziomie zerowym. Oczywiście, że zapewne poziom cukru pozostawiał sporo do życzenia, chociaż utrzymywał się w przyjętych normach. I oczywiście, że nie umiała sobie momentami poradzić z łaknieniem, bo przyzwyczaiła żołądek to dość dużych porcji. I oczywiście, że waga skakała tam i z powrotem. A tu dwa kilo mniej, a tu cztery więcej i tak w kółko. Oczywiście, wolała nikomu o tym nie mówić, a jeśli już jej czegoś przybyło, chowała to pod szerszym swetrem.
    — Wiem, wiem. Jesteście zabiegani — powtórzyła. Owszem, ojczulkowie w ostatnim czasie byli bardzo zabiegani i nawet nie robiła im z tego powodu wyrzutów, gdzież by śmiała! Szanowała ich pracę, ich czas i swój czas. Jeśli mogła coś zrobić sama — robiła to. W gruncie rzeczy była już dorosłym człowiekiem i nie potrzebowała wiecznej opieki jednego lub drugiego taty.
    — Ale zakupy trzeba zrobić — dodała niezwykle błyskotliwie i tylko pokręciła głową, widząc jak Andreas nie ma zamiaru odsunąć się od garnka z roztapianą mleczną czekoladą. Odcedzając makaron, słuchała go uważnie, aby potem wymieszać wszystkie składniki w jednym garnku. — Dobrze wiesz, że pewnie z wami polecę. Na troszkę. Ale… Powinieneś już dawno załatwić mi główną rolę. — Roześmiała się, wyciągając z szafki dwa talerze.
    Może i troszkę talentu aktorskiego miała, ale był to talent wykorzystywany na co dzień. Nic poza tym.


    Florie

    OdpowiedzUsuń