Maximilian Nitsche
dwadzieścia pięć lat, od jakiegoś czasu mieszka u byłej dziewczyny
grajek uliczny, bez rodziny, który umie tylko się nad sobą użalać.
dwadzieścia pięć lat, od jakiegoś czasu mieszka u byłej dziewczyny
grajek uliczny, bez rodziny, który umie tylko się nad sobą użalać.
Ludzie zazwyczaj nie zwracają na ciebie uwagi, ale ty za to patrzysz na nich. Rozchichotane grupki nastolatków, poważni biznesmeni, rodzice z dziećmi, kłócące się pary, starsze panie, oni wszyscy przechodzą koło ciebie obojętnie. Nie widzą, albo nie chcą widzieć. Masz dopiero dwadzieścia pięć lat i podobno całe życie przed sobą. Twoi znajomi są szczęśliwi, studiują, pracują, ale ty nie umiesz żyć jak oni. Nie umiesz mieć jednego stałego adresu, jednego partnera na całe życie, jedną, stabilną pracę. Nie to, że nie próbowałeś, ale za każdym razem wychodziło tak samo. Masz dopiero dwadzieścia pięć lat, jesteś młody, wszystko może się zmienić, ale jedno na pewno nie. Utrudniasz sam sobie życie, gotując sobie, to co masz teraz. Z każdym dniem robisz się coraz bardziej zgorzkniały, ale masz to na swoje własne życzenie. Nawet teraz mógłbyś zostać mechanikiem samochodowym, w końcu po co ci było tyle lat nauki. Mógłbyś zacząć zarabiać, mógłbyś w końcu przestać mieszkać u Karen i raz na zawsze zerwać z nią kontakt. Mógłbyś wziąć się za siebie i zacząć żyć na własny rachunek. Ale tego nie robisz. Brak ci motywacji, dopóki masz dach nad głową to dla ciebie jest dobrze.Zazwyczaj siedzisz na tym samym placu. Zazwyczaj ktoś ci wrzuci parę centów, czasem euro. Zazwyczaj zaraz potem, wszystko co zarobisz, przepijasz. Nie możesz się wyrwać z tego otępienia, cały dzień, albo grasz na zniszczonej gitarze twojej matki, albo szwendasz się po Berlinie z piwem w dłoni. Czasem znikasz na parę dni i znów się pojawiasz, czasem pukasz do drzwi odległego znajomego, z pytaniem, czy może ciebie przenocować. Starasz się unikać Karen, jej oskarżającego spojrzenia. Jesteś pasożytem, zdążyłeś to zaakceptować. W przeciwieństwie do innych. Kiedyś lubiłeś marzyć. Miałeś być prawnikiem, tak jak ojciec, ale wszystko w co w tamtym czasie wierzyłeś, odeszło wraz z nim.
powiązania, inne
zdjęcie z tumblra, cytat nie wiem kogo.
minimalistycznie, z czasem poprawie,
wątki i powiązania jak najbardziej
[Nie lubię takich pustek pod kartą. Witam na blogu.
OdpowiedzUsuńŚwietne zdjęcie i równie świetna karta, uwielbiam to imię, a poza tym twój pan wyszedł taki smutny, że mam ochotę przygarnąć go pod dach Julki. Zresztą dziewczyna właśnie szuka współlokatora, więc jakby był chętny to zapraszamy! :) A jeśli nie to pomyślimy nad innym powiązaniem, bo wątek po prostu być musi.]
Julia
[ Dzień dobry :) Ładne ma pan imię]
OdpowiedzUsuńMarina
[Rozumiem i podzielam twoją opinię, ale choćby powitać mogli, żeby milej się zrobiło, bo przecież każdy chce, żeby jego praca została w pewien sposób doceniona, prawda? Ich wspólnym znajomym może być brat narzeczonego Julii, który zginął w wypadku samochodowym, są nawet w podobnym wieku. Długość preferuję taką, jakiej są odpisy pod moją kartą innych autorów, czyli tak mieszczące się w jednym komentarzu, ale wyczerpujące. :D Z góry dziękuję za zaczęcie!]
OdpowiedzUsuńJulia
[ Szukałam go pół dnia :D Pomysł jest jakiś?]
OdpowiedzUsuńMarina
[ No właśnie nie wiem za bardzo jak połączyć te dwójkę, nawet jakby już nie patrzeć na to, że Marina to takie stare babsko ;<]
OdpowiedzUsuńMarina
[ Marina to od razu by go przygarnęła albo znalazła pracę albo mieszkanie, ona taki anioł stróż ;d]
OdpowiedzUsuń[ Nie umiem zaczynać i jestem chora ;< Ty musisz :D]
OdpowiedzUsuńMarina
[ Czekam <3]
OdpowiedzUsuńMarina
[ A moge jutro? Bo jutro mam egzamin z francuza i też musze zaraz iść udawać, że umiem coś z tego języka :D]
OdpowiedzUsuńMarina
[ Chęć na wątek zawsze tylko ja jestem najgorszą osobą świata jeśli chodzi o pomysły. ]
OdpowiedzUsuńTristian
[A dziękuję bardzo! :) Max też jest niczego sobie, ba, muszę przyznać, że mi się podoba. Lubię takich smutnych, nieco zgorzkniałych ludzi, których można nieco odmienić dzięki znajomościom. Wiem, że zabrzmi to nieco tandetnie, ale co do tej jego zgorzkniałości — można byłoby uczynić z Florie jego promyczek, który wpada na Maxa na ulicy, przynosi mu kawę i dobre ciastka lub drożdżówki. Mogłaby też po prostu lubić spędzać z nim czas. O ile jest ochota na powiązanie/wątek. ;)
OdpowiedzUsuńA tak na marginesie, już poza tematem, to patrz: Nie umiesz mieć jednego stałego adresu, jednego partnera na całe życie, jedną, stabilną pracę. Nie powinno być jednej stabilnej pracy? Poza tym, karta genialna.]
Florie
[Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że to piszesz. Uch, dziękuję. <3 Hm, pomysł zawsze mam, powiedz mi tylko, w jakim kierunku mam iść, a w jakim na pewno nie mogę. ;d Muszę mieć obrany kurs. ;D]
OdpowiedzUsuńJeanette
[O, braciszek Jean jest dobrym punktem zaczepienia. Mogli się poznać przez niego, to nie jest głupie. Ale ja bym coś właśnie odwaliła z ich przeszłością, tylko tak nie wiem co, ale myślę! :D Z tym zauroczeniem to też niezły patent, zastanawiałam się nad czymś takim.]
OdpowiedzUsuńJeanette
[Dramaty? O, to bardzo dobrze. Bo mam jeden w głowie, ale to tak nie wiem czy do wykorzystania, bo dość dramatyczny (jak przystało na dramat XD) i taki, że oni musieliby być ze sobą kiedyś bardzo, bardzo blisko. A nie wiem czy to nasze założenie. Ale poczekaj, pomyślę jeszcze. ;D]
OdpowiedzUsuńJeanette
[Gdzieś mi umknął Twój komentarz w tym tłumie i już myślałam, że mnie olano! ;D Ach, nie ma za co, człowiek zauważa cudze błędy, a swoich już nie - od tego tu w sumie jesteśmy, żeby poprawiać się nawzajem.
OdpowiedzUsuńWłaściwie... Byłabym Ci bardzo wdzięczna, gdyby udało Ci się zacząć, chociażby jutro, bo ja dopiero dołączyłam, a już zaczynam nie ogarniać. ;>]
Florie
[Dziękuję.
OdpowiedzUsuńMax jest świetny, tylko właśnie z pomysłem trudno. Chyba że zrobimy z nich sąsiadów i wtedy coś się wymyśli.]
Lotte
[Tak. U Kochmanek dzieciak jest, więc Maksio może kołatać, bo się mały drze :)]
OdpowiedzUsuńLotte
[To ja sobie grzecznie poczekam! ;D]
OdpowiedzUsuńFlorie
[Na pewno? XD Okej, to poczekaj, lecę z pomysłami, ale jeszcze później coś dopiszę, bo jest za wcześnie, żebym wypisała wszystkie:
OdpowiedzUsuńa) Ten dramatyczny dramat to... Nie wierzę, że to piszę. XD Ale oni mogliby kiedyś być razem, że być i ona mogłaby z nim zajść w ciążę i to dziecko stracić. Albo jakieś dwa, trzy lata temu albo jeszcze wcześniej. I po tym miała lekką depresję, bo to w końcu strata dziecka i trochę się unikali, ona cały czas ryczała i starała się jakoś dojść do siebie, on miał już dość patrzenia na to, jak się dziewczyna rozsypuje na kawałki, a jemu samemu łatwo nie było. I bum, spotkali się albo dzięki jej bratu, albo wcześniej poznali się przez jej brata i teraz przypadkiem na siebie gdzieś wpadli.
b) Może to już nie jest oryginalny pomysł, ale no bywa. ;D Można by przyjąć, że kiedyś spotkali się w jakimś barze, wcześniej sami gdzieś upili i potem wylądowali w łóżku. Po tym incydencie ona zaczęłaby go unikać, bo jak to tak teraz spojrzeć mu w oczy, a on wręcz przeciwnie, starałby się ją spotkać, żeby wszystko wyjaśnić i tak dalej. Ba, może nawet dalej sypać dwuznacznymi propozycjami albo całkowicie z tego zrezygnujmy.
c) Niestety muszę lecieć, więc nie napiszę teraz wszystkich. Ale wypowiedz się. :D]
Jeanette
[Bardzo się cieszę, że Ci się podoba. ;D Okej, to niech jej brat znowu postara się ich zbliżyć. Ale robimy tak, że zadzwonił do niej i do niego z tekstem, że chce się z każdym z nich spotkać, a potem na miejscu okazuje się, że tak naprawdę nie przychodzi, a naiwnie ich wrobił w spotkanie? Czy lecimy z czymś innym? Jak Ci wygodniej zacząć. :D A słuchaj, oni nie utrzymywali kontaktów po tej ciąży, całkowicie zerwali kontakt po jakimś miesiącu czy dwóch czy ona albo on po prostu przestali dawać jakikolwiek znak życia? Bo bądźmy szczerzy, ale musieli kiedyś na siebie gdzieś wpaść. Trzeba to sprytnie rozegrać. :D]
OdpowiedzUsuńJeanette
[Okej, okej. To się cieszę. :) Spokojnie, rozumiem. Ale trzymam kciuki za to, żeby się udało! :D]
OdpowiedzUsuńJeanette
I/II
OdpowiedzUsuńZycie było tak cholernie ulotne i Julia z biegiem czasu zrozumiała, że nic nie trwa wiecznie. Można było snuć plany, mieć marzenia, ale nie oznaczało to wcale, że kiedyś zostaną one zrealizowane. Wcześniej miała wiele pomysłów na przyszłość, wspólnie z Matthiasem zastanawiali się, jak będzie wyglądać ich wspólne życie. Nie myśleli o tym, że coś mogłoby im przeszkodzić – byli młodzi, pełni energii i wiary w lepsze jutro, świat stał dla nich otworem. Poznali się w szkole średniej na zajęciach dodatkowych z pisarstwa, ponieważ oboje lubili tworzyć zarówno poezję, jak i prozę. Julia zakochała się w niesamowitej wrażliwości chłopaka; nie tylko jego stylu pisania, ale mądrości w wysławianiu się czy kulturze osobistej. Z wielkim szacunkiem traktował dziewczyny, przepuszczał je pierwsze przez drzwi i nie pozwalał, by same niosły coś ciężkiego. Zauroczył ją niecodziennością swojego zachowania, ponieważ nigdy nie spotkała nastolatka, który byłby tak dobrze wychowany. Zyskał jej sympatię, a i Julia wydała się Matthiasowi interesującą osobą, dlatego już po kilku miesiącach stali się nieodłącznymi towarzyszami na każdej przerwie. Popołudniami umawiali się do parku lub kina i nie potrzebowali dużo czasu, by zrozumieć, że pomiędzy nimi iskrzy. Julia zawsze wierzyła w księcia na białym koniu, który z ropuchy przemieniłby ją w piękną księżniczkę, a Matthias był idealnym spełnieniem tego snu o prawdziwej miłości. Nie szukała nikogo innego, nigdy nie oglądała się nawet za rówieśnikami, ponieważ przy jej boku od czasu, gdy skończyła szesnaście lat, stał jedynie on. Właściwie wcale się nie kłócili, bo i nie mieli o co. Łączyła ich mocna więź, więc jedno wiedziało, co chce powiedzieć drugie i na odwrót. Poza tym Julia nie była jedną z tych dziewczyn, które zadręczają swoich chłopaków nieustannymi telefonami i zdrobnieniami typu: Misiu pysiu. Szanowała to, że Matthias ma własną pasję, spotykali się codziennie co najmniej na godzinę i to jej wystarczało, nie musiała mieć go na wyłączność.
Oświadczyny były piękniejsze, niż mogła sobie wymarzyć. Skończyła osiemnaście lat dokładnie dwudziestego ósmego stycznia i właśnie wtedy Matthias zabrał ją w weekend na wycieczkę dla dwóch osób do Paryża. Wiedział, że zawsze chciała tam pojechać, mimo iż dla jakiemukolwiek innemu człowiekowi na kuli ziemskiej pewnie wydawało się to sztampowe i nieoryginalne. Klęknął przed nią przed Wieżą Eiffla, wyjmując z kieszeni pudełko w kształcie serca, w którym znajdował się srebrny pierścionek z jednym oczkiem. Julia bez wahania powiedziała tak i rzuciła się ukochanemu w ramiona cała we łzach. Była wtedy najszczęśliwszą kobietą na ziemi i nic nie mogło zakłócić jej radości – nawet fakt, że w poniedziałek znów wrócą do Berlina, do szarej codzienności, która od tamtego dnia zmieniła się nieodwracalnie. Julia po raz pierwszy miała siłę wstawać rano z łóżka o szóstej rano, nawet deszcz za oknem nie był jej straszny, bo Matthias dawał siłę, by mierzyć się z przeciwieństwami losu. To on był jej ostatnią myślą, gdy zasypiała i pierwszą, gdy się budziła. Dobry, cierpliwy, troskliwy opiekun, najlepszy przyjaciel, cudowny kochanek, w którego ramionach mogła nawet umrzeć.
II/II
UsuńJulia wiedziała, że każdy happy end musi się kiedyś skończyć, przecież radosne dni nie mogły trwać wiecznie. Po czterech latach sielanki stało się coś, o czym wcześniej słyszała tylko w telewizji lub czytała w gazetach. Wypadek samochodowy. Jedna osoba zginęła na miejscu, dwie pozostałe zostały ranne. Najgorsza wiadomość, jaką dostała. Zaraz po odebraniu telefonu od mamy Matthiasa upuściła komórkę na ziemię, nie mogąc uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. To mogło się zdarzyć każdemu, tylko nie Matthiasowi, przecież zawsze był takim rozsądnym kierowcą, poza tym miał dla kogo żyć... Mieli plany, marzenia, a w jednej chwili stracili wszystko na pstryknięcie palcami. Dziewczyna straciła jedyny powód, by żyć, więc nic dziwnego, że przestała rozmawiać ze znajomymi, z mamą, nie chciała widzieć nawet rodziny zmarłego narzeczonego. Nie istniała dla nikogo. Wyprowadziła się z rodzinnego domu, znalazła inne lokum, dorywczą pracę, a po wakacjach zaczęła także studia dziennikarskie, bo przecież musiała nadal żyć. Nie mogła stanąć w miejscu, Matthias by tego nie chciał; przecież zawsze pragnął, by realizowała swoje marzenia. Ale czy teraz, po jego śmierci, cokolwiek z tych marzeń zostało?
Egoistycznie zatopiła się w swoim smutku, nie dopuszczając do siebie nikogo, kto chciał chociażby porozmawiać czy zaprosić na kawę. Nie potrzebowała litości ani współczujących spojrzeń. Gdyby chciała pomocy to poszłaby do psychologa, a skoro do tej pory jeszcze tego nie zrobiła to znaczyło to, iż świetnie radzi sobie sama. Zerwała kontakt ze wspólnymi znajomymi swoimi i Matthiasa, by nie przypominali jej o tym feralnym czerwcowym wieczorze, gdy odebrała telefon od rodzicielki narzeczonego. Chociaż próbowała zapomnieć, w głowie wciąż słyszała jej drżący głos, a potem słowa: Matthias miał wypadek. On... nie żyje, Julko. A potem rozłączyła się, nie mogąc znieść szlochu dziewczyny, która nie potrafiła dojść do siebie nawet po godzinie płakania w poduszkę. Zapomniała o wszystkich, a tym bardziej o Maxie, dobrym przyjacielu narzeczonego, którego sama ceniła i szanowała. Lubiła z nim rozmawiać i spędzać czas, ponieważ był ciekawym mężczyzną, odrobinę zagubionym w wielkim świecie. Po sześciu miesiącach od pogrzebu, Julia nawet zapomniała, że Max istnieje. Nie zdziwiłaby się, gdyby w końcu zatraciła w pamięci nawet jego imię. Gdy ktoś zapukał do jej drzwi około dziewiętnastej, robiła właśnie obiadokolację, naleśniki z czekoladą i słuchała radia. Nie spodziewała się nikogo, bo i nikt już nie odwiedzał smutnej, pogrążonej w żałobie dziewczyny. Widząc na progu twarz dawnego znajomego, zaskoczona otworzyła szerzej drzwi.
– Max? – Miała bladą skórę i podkrążone oczy, w dodatku żadnego makijażu, ponieważ nie widziała żadnego powodu, dla którego mogłaby o siebie dbać. – Zupełnie się ciebie tu nie spodziewałam, ale wejdź. Właśnie robię naleśniki. Jesteś może głodny? – I jak gdyby nic wpuściła go do środka, siląc się na pozornie wesoły uśmiech, którym od pół roku raczyła wszystkich dookoła.
[Mam nadzieję, że może być. Dziękuję za zaczęcie! :)]
Julia
Święta. Mnóstwo ozdób i światełek, ładnie przybrane choinki, rozwrzeszczane bachory w każdym centrum handlowym, po sześciu Świętych Mikołajów na jednej ulicy, budki z piernikami, ludzie wpadający w prezentowy szał. Święta. Zaledwie dwa dni, do których przygotowania trwają od początku miesiąca. Florence nie zamierzała wyróżniać się z tłumu, więc i ona gnała od galerii do galerii w poszukiwaniu odpowiednich prezentów dla swoich ojczulków i najbliższych przyjaciół. Przy okazji kupiła kieckę na Sylwestra, chociaż w ogóle nie miała planów. Kupiła sobie buty i nową czapkę. Kupiła tez puchate nauszniki i cieplutkie rękawiczki. Lubiła zakupowy szał tylko dlatego, że limit gotówki był dość spory i mogła kupić coś dla siebie. Nie ukrywała nawet, że dwie godziny spędzone w galerii, po prostu wypompowują ją z jakichkolwiek sił.
OdpowiedzUsuńTego dnia wybrała się do jednego z centrów handlowych, ale wracała z pustymi rękoma. Nie podobał jej się żaden krawat w żadnym ekskluzywnym sklepie, dlatego postanowiła zmienić plany i zamiast krawatu kupić książkę, ale ciekawej książki też nie znalazła. Po ponad godzinie bezsensownych poszukiwań ruszyła w kierunku miejsca, gdzie mogła spotkać kogoś znajomego. Właściwie była pewna, że spotka tam chłopaka, o którego jej chodziło. Po drodze wstąpiła do kawiarni, kupiła dwie kawy i maślane rogaliki, które wpakowała do sporej torby przerzuconej przez ramię.
Mijając ludzi, którzy zdawali się nie mieć pojęcia, co tutaj robią, uśmiechała się pod nosem. Lubiła śnieg, chociaż za zimnem nie przepadała. Była z tych wolących zakopać się pod kołderką i nie wychodzić spod niej przez cały dzień, ale kiedy już wychodziła, wolała postrzegać wszystko w odpowiednich barwach.
Zatrzymała się przed ulicznym grajkiem, ale jej nóg nie można było nazwać długimi. Nie była nawet pewna, czy w końcu ma ten metr sześćdziesiąt czy też nie. Była raczej kruchej budowy i drobnej postury. Niziutka i szczupła.
— Cześć, Maxie — przywitała się i od razu kucnęła, przechylając głowę w bok. Posłała chłopakowi promienny uśmiech, wyciągając jedną dłoń, w której trzymała jeden z kubków, w jego stronę. — Zmarzniesz… — zauważyła, unosząc obie brwi ku górze.
[Nie masz za co przepraszać. :)]
Florie
1/2
OdpowiedzUsuńStukała zawzięcie palcami o blat, starając się uspokoić szybie bicie przerażonego serca. Wsłuchiwała się w ten dźwięk, próbując nie myśleć o tej cholernej wiadomości, która wytrąciła ją tego dnia z równowagi. Nie była w stanie opanować drżenia zmarzniętych dłoni ani tego, że czuła, jak rozpada się na milion małych kawałków, których nie sposób potem złożyć. Na samym początku nie wiedziała, co się dzieje. Wpatrywała się beznamiętnie w ekran telefonu, nie rozumiejąc ani trochę, o co chodzi. Przecież to nie może być prawda. To niemożliwe. Minęły cztery lata. Cztery długie lata, kiedy to starała się dojść do siebie, zacząć znowu żyć i funkcjonować, jak normalny człowiek. Ale to wcale nie było takie łatwe. Zresztą mogła się tego spodziewać. Nigdy nie jest łatwo.
Gdy zobaczyła dwie kreski na teście ciążowym była w szoku. Myślała, że to jakiś żart, bo przecież jak to możliwe, ona nie może być w ciąży. A potem zaczęła panikować, bo nie czuła się gotowa na bycie matką. Bała się tego, przerażała ją myśl, że nie wie, co się z nią dzieje. Ale w końcu pewnego dnia naprawdę zrozumiała, że nie powinna się tak martwić i przejmować. Była szczęśliwa i nie mogła się doczekać aż zobaczy dziecko na ekranie USG, poczuje pierwsze kopnięcie, a potem zobaczy je na żywo, dotknie i ucałuje ubrudzone w krwi czoło. Zaczęła bardziej interesować się tym tematem, żeby wszystko poszło pomyślnie, a ich dziecko urodziło się zdrowe. Bo to było najważniejsze. Zaglądała w wózki koleżankom, dyskutowała na temat imienia, planowała pokój dziecinny i wysłuchiwała z uśmiechem gratulacji, jakie składała jej rodzina.
A potem nagle, kiedy nie wyobrażała sobie, żeby coś mogło zagłuszyć jej idealny porządek, poczuła, że coś jest nie tak. Zobaczyła krew na bieliźnie, silny ból w dole brzucha nie dawał jej spokoju. I jak przez mgłę widziała wszystko, co dzieje się potem. Biały, szpitalny korytarz, lekarzy z przejętymi minami, pokój zabiegowy i nagle cały świat wywrócił się do góry nogami. Bardzo długo nie dopuszczała do siebie tego, że dziecka nie ma. Tak po prostu. Nie ma. Mówili, że to tylko poronienie. Mówili, że jeszcze będzie mogła mieć wiele dzieci. Mówili o dziecku, jakby nic nie znaczyło, jakby po prostu wcale go nie było.
Ale było. I nadal czuła się bezradna wobec całej sytuacji. Starała się dociec na wszelkie sposoby, jak to możliwe, jak to w ogóle mogło się stać. Robiła wszystko, co musiała, żeby cała ciąża przeszła pomyślnie, bez żadnych poważnych czy mniej poważnych komplikacji. Ponoć to nie była jej wina. Zdarza się. Tak bywa. Ale do tej pory obwiniała się o jego śmierć.
2/2
UsuńCałą sobotę chodziła od ściany do ściany, próbując spokojnie oddychać. Znała go od lat, ale przecież tak długo się nie widzieli. Wszystko się zmieniło. Już nic nie było takie, jak kiedyś. Już nic nie mogło być takie, jak kiedyś. Z jednej strony chciała go zobaczyć. Tak po prostu znowu ujrzeć jego twarz, usłyszeć głos i zobaczyć uśmiech czający się w kącikach ust. Natomiast z drugiej strony bała się. Po prostu bała się tego, że może nie wytrzymać i znowu pęknąć, rozlecieć się na kawałki. Tak długo starała się pozbierać, poukładać wszystko, żeby móc, a przynajmniej starać się normalnie żyć. Przerażała ją myśl, że po spotkaniu z nim wróci każde wspomnienie i każda szeptana obietnica.
Stanęła przed kawiarnią i wzięła głęboki wdech. To działo się naprawdę i musiała w końcu to zrozumieć. Wypuściła powoli powietrze ustami i weszła do środka, słysząc w uszach szybkie bicie serca. Przekręciła głowę i cała zesztywniała.
Max.
Był tu. Widziała go dokładnie, mimo że, była pewna, że patrzy na niego, jak przez mgłę. W pierwszym momencie nie wiedziała, co się dzieje. Miała świadomość tego, że to nie będzie łatwe, ale nie sądziła, że aż tak wytrąci ją z równowagi. Potrząsnęła głową, starając się zacząć trzeźwo i jasno myśleć. Musiała dowiedzieć się, dlaczego teraz, dlaczego w końcu postanowił się odezwać po tak długim czasie rozłąki i bólu.
- Max. - szepnęła wystarczająco głośno, by usłyszał. Musiała wypowiedzieć jego imię, usłyszeć je. To pomogło jej otrząsnąć się z myślą, że naprawdę tu był. Tuż obok, jak na wyciągnięcie ręki.
[Hm. Nie wiem, co to jest.]
Jeanette
Nie uważała, aby zachodzenie do Maxa było dla niej poświęceniem. Robiła to, bo czuła taką potrzebę. I nie chodziło też o to, że liczyła sobie dobre uczynki, sądząc, że szybciej znajdzie się w niebie. Robiła to też dlatego, że lubiła. Lubiła pomagać i miała miękkie serce. Nie lubiła mijać go na ulicy, bez słowa, bez spojrzenia czy drobnego uśmiechu. Nawet wtedy, kiedy nie miała czasu, przystawała, żeby porozmawiać, a kiedy nadeszła zima, zatrzymała się częściej i na dłużej. Czuła się potrzebna i chociaż to egoistyczne — polubiła to uczucie.
OdpowiedzUsuńZauważyła, oczywiście, że zauważyła, że Max próbował ją odpychać. Właściwie cały czas to robił, może świadomie, może nie. Nie wnikała, ale wcale się nie zrażała. Przychodziła do niego, jak ten uparty osioł i słuchała. Czasami sama ponarzekała na to, jak dużo ma wolnego czasu i zupełnie nie wie, jak go sensownie spożytkować. Częściej jednak słuchała i marzła razem z nim, ale nigdy nie narzekała. Chciała mu pomóc, chociaż dokładnie nie wiedziała jak i nie wiedziała w czym.
Wyprostowała się i usiadła obok niego, dłońmi w rękawiczkach obejmując ciepły, tekturowy kubek. Zwykle musiała odczekać trochę, żeby napić się gorącego napoju. Nie lubiła mieć sparzonego języka, bo odbierało to przyjemność jedzenia, a jeść lubiła i to bardzo.
— Zapisałam się na kurs pomocy przedmedycznej i nie umiem uratować manekina. Zdajesz sobie z tego sprawę? — spytała, kręcąc głową, jakby to naprawdę było jakieś przestępstwo na skalę międzynarodową. Również na niego spojrzała i posłała mu delikatny uśmiech. — Wpadniesz na film?
Robiło się coraz zimniej, było już praktycznie ciemno, a ulice oświetlane były latarniami i kolorowymi ozdobami. Tak czy siak, wieczór zamierzała spędzić z filmem albo filmami, dlaczego by więc nie zaprosić gościa? Lubiła Maxa, nie miała nic przeciwko jego towarzystwu, była też przekonana, że ojcowie nie zwrócą nawet uwagi, że w pokoju córy ktoś przebywa.
Florie
[Mogłabym.]
OdpowiedzUsuńCharlotte tak bardzo nie lubiła świąt. Owszem, wszechobecne światełka czy choinki były piękne, wszystko to jednak przypominało jej o tych latach, które spędziła z siostrą w sierocińcu. Choinki były, każde dziecko dostało nową parę skarpet i tyle. Nie było tej radości, którą się widzi w telewizji, Mikołaj nigdy nie przyniósł wymarzonej lalki, nigdy nikt się nie pojawił i nie zabrał ich do domu, chociaż jak każde dziecko najbardziej prosiła o nową rodzinę. Nic nie pomagało, co roku było tak samo, więc powoli straciła tą całą wiarę w pana w czerwonym stroju, po czym opuściła ją magia świąt. Z czasem doszła do wniosku, że jest to dobre dla tych bogatych dzieciaków, których życzenia się spełniają. I tylko dla nich, tak działał ten świat. Nie tylko jeśli szło o Boże Narodzenie, ale o wszystko, jak choćby głupie studia, o których marzyła zawsze. Pieniędzy jednak nie było i nawet najlepsze wyniki nic tu nie mogły poradzić. Tak, w swoim krótkim życiu panienka Kochman nauczyła się, że możemy liczyć tylko na siebie, bo nic innego tu, na tym łez padole, nie ma. Nie ma żadnego Boga, żadnych ludzi dobrej woli. Jest tylko ona, i jej mała rodzina, która była najważniejsza na świecie, i dla której była gotowa zrobić wszystko.
Nie było to żadnym wytłumaczeniem, ale właśnie dlatego zarabiała jak zarabiała, i właśnie dla swojej rodziny, a konkretnie dla małego Tobiasa, spędziła cały ranek na oglądaniu choinek. Bo świąt mogła nie lubić, mogła w to nie wierzyć, mało tego, to był pierwszy raz odkąd po wprowadzeniu się do Tiny miały mieć w domu żywe drzewko, ale dla tego małego brzdąca była przełknąć swoje uprzedzenia i zapewnić mu takie dzieciństwo, na jakie zasługiwał. Nawet jeśli był jeszcze za mały i nic nie będzie z tego pamiętał, były przecież aparaty, a jakiemu dziecku, nawet najmniejszemu, nie spodoba się świecące drzewko w salonie? Właśnie. Nie żałowała nawet tych trzydziestu euro, przecież sztuczna choinka to nie było to samo. Musieli mieć wszystko jak należy, chodziło tu o młodego.
Wybrała ładne drzewko, nie za wysokie, może na półtorej metra, i oczywiście w doniczce, jak poradził jej sprzedawca. Teraz musiała się tylko dostać z nim do domu, a potem wciągnąć to coś na drugie piętro. Niezbyt wysoko, ale w bloku bez windy zdawało się to trasą nie do pokonania. Na szczęście z dotarciem pod budynek nie miała większego problemu, w zapanowaniu tego zielonego czegoś do taksówki pomógł jej sprzedawca, potem kierowca wystawił choinkę na chodnik. Chciał wnieść do mieszkania ale wiedziała, że liczy się to z dodatkowymi kosztami, w końcu w tych czasach nikt nie robi nic bezinteresownie, więc tylko podziękowała i uśmiechała się, dopóki nie odjechał. Dopiero teraz tak naprawdę uświadomiła sobie, że za cholerę tego sama tam nie wtarga. Jeszcze jakby nie miała tej doniczki, byłaby lżejsza, ale tak... Dobrze że nie kupiła od razu ozdób, wtedy miałaby podwójny orzech do zgryzienia.
Stała sobie więc tak na tym chodniku, obok tej przeklętej kępy kujących gałęzi i zastanawiała się, jak to teraz rozegra. Bo, prawdę mówiąc, pomysł wydawał się jej świetny. Żywa choinka, dużo ozdób i światełek. A ten idiota, który uważał się za najlepszego przyjaciela Tiny, oczywiście teraz wpakował się na mieszkanie komuś innemu i były bez faceta w domu. Ciężkie jest życie kobiet, musiała to przyznać. Jak to mówią: feminizm kończy się wtedy, kiedy trzeba wnieść lodówkę na ósme piętro. Albo choinkę na drugie, jak kto woli. Westchnęła cicho, założyła rękawiczki w obawie przed ukłuciami, i zacisnęła dłonie na gałązkach. I właśnie wtedy, jakby miał idealne wyczucie chwili, na horyzoncie pojawił się ich sąsiad. Lotte uśmiechnęła się szeroko, spoglądając na niego z miną zbitego psiaka.
- Max... Pomożesz sąsiadce w potrzebie, prawda? - zapytała, starając się wyglądać jak najbardziej niewinnie i bezbronnie jak tylko się dało, a że w dzieciństwie pragnąc wyłudzić dodatkową porcję słodyczy opanowała to do perfekcji, więc miała nadzieję, że on także się nabierze.
Charlotte
1/2
OdpowiedzUsuńPo stracie dziecka nie była w stanie normalnie funkcjonować. Wszystkie, nawet te podstawowe czynności, przychodziły jej z trudem, jakby nigdy wcześniej ich nie wykonywała. Miała wrażenie, że nie wie, jak się oddycha, bardzo często spazmatycznie łykała powietrze, jakby ostatni raz mogła je posmakować. Zapomniała, co to uśmiech. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ludzie wykrzywiają w tym grymasie twarz. Co to im dawało? Nie była w stanie tego pojąć.
Na początku czuła okropny ból w piersi. Cała się trzęsła, dygotała, chwilami nawet rzucała ze złości i rozpaczy. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. To wszystko tak ją przygniatało. Rozpadała się. Czuła, jakby ktoś wpijał jej rozżarzane szpileczki w skórę, głęboko i powoli, byleby tylko cierpiała tak, jak jeszcze nigdy wcześniej. Miała wrażenie, że coś ją dusi, przygniata i rozsadza od środka. Ból był tak przejmujący, że chwilami nie wiedziała, co się dzieje. Nie przypuszczała, że kiedykolwiek będzie się tak czuć. Tak potwornie ciężko. Przeżywała swoją własną gehennę i nawet największemu wrogowi nie życzyła takiego losu i cierpienia.
Potem nadszedł okres w jej życiu, kiedy nie była zdolna do żadnych uczuć. Żadnych. Zachowywała się, jak robot, marionetka, którą ktoś poruszał, jak chciał i kiedy chciał. Sama nie okazywała żadnych emocji. Czuła w środku pustkę i tylko beznamiętny wyraz jej twarzy o tym świadczył. I oczy, kiedyś tak pełne ciepła, teraz przypominały górę lodową.
Bardzo często chodziła wtedy do pokoju, który miał być przeznaczony dla dziecka. Siadała w fotelu obok łóżeczka, żeby wpatrywać się oczami w kolorową kołderkę i pluszaki równo ustawione obok. Dotykała dłońmi zabawek, ubranek i wszystko inne, co miało być im potrzebne. Ale nie było. Wpatrywała się w to łóżeczko i wyobrażała sobie, jak to dziecko wygląda. Raz miało jego oczy i jej nos, innym razem jego uśmiech, a kolor jej włosów. Wszystko zależało od dnia i godziny, od tego, jak bardzo źle i okropnie się czuła. Niemal widziała, jak słodko śpi, ssie swój kciuk czy gaworzy wesoło. Wtedy nie wytrzymywała, upadała na kolana i płakała, nie mogąc i nawet nie chcąc się uspokoić. Te wszystkie uczucia, które się w niej kotłowały były nie do zniesienia.
Ale był on.
Max.
Dopiero potem, tuż po ich rozstaniu zorientowała się, jaką okropną egoistką była. Cały czas przeżywała śmierć ich nienarodzonego dziecka, ryczała i krzyczała, nie mogąc już wytrzymać, ale ani razu nie podeszła do niego i nie przytuliła się. Owszem, był przy niej, gdy tego potrzebowała, trzymał ją za rękę i mówił, że wszystko będzie dobrze, że wszystko się ułoży, a oni sobie poradzą. Ale nie chciała go słuchać. Nie mogła tego zrozumieć. Nie chciała tego zrozumieć. Było jej tak ciężko. Tak bardzo ciężko, że do tej pory zastanawiała się, jak to możliwe, że jeszcze nie zwariowała. A może zwariowała, ale nie zdała sobie z tego sprawy. Była wściekła na siebie, że nie pomyślała ani razu o nim, nie okazała mu współczucia. Przecież on też cierpiał, też nie mógł się z tym pogodzić. Też pragnął tego dziecka, też je kochał i też wiele razy rozpadał się w środku na kawałki. Ale ona nie była w stanie wtedy o tym myśleć. Nie wpadła na to. Dopiero po wszystkim zdała sobie sprawę, że tak właśnie było.
Wiedziała, że po pewnym czasie nie będzie mógł już wytrzymać tego, co się między nimi działo. Wiedziała, że po pewnym czasie po prostu odejdzie, bo tak będzie dla niego i dla niej lepiej. Ale wcale nie czuła się lepiej. Miała wrażenie, że jeszcze bardziej znika, gubi się w sobie i kurczy z bólu. To było straszne.
Drgnęła, gdy wymówił jej imię. Nigdy nie słyszała, żeby wypowiadał je takim tonem. Mogłoby się wydawać, że jest jemu obce, jakby zupełnie jej nie znał, jakby nie miał z nią nic wspólnego. Miała wrażenie, że jest puste, głuche i tępo odbijało się w jej głowie. Przygryzła zdenerwowana mocno dolną wargę, starając się uspokoić. Tak długo czekała na to, by go zobaczyć. Nie była pewna czy kiedykolwiek jeszcze się spotkają, zamienią z sobą choćby jedno słowo, a teraz stał naprzeciwko niej... Zupełnie tak, jak kiedyś.
2/2
UsuńRozchyliła delikatnie wargi pod wpływem dotyku jego dłoni na policzku. Przez jej ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Zapomniała, jak to jest i czuła teraz wyraźny niedosyt. Ale nie mogła nic powiedzieć. Rozstali się na cztery długie lata, a teraz... Nie, nie może się tak zachowywać. Musi się otrząsnąć. Mimo to, złapała jego dłoń, ściskając ją lekko i przełykając ślinę. Tęskniła, co tu dużo mówić, po prostu za nim tęskniła.
- Ty też jesteś taki sam, jak wcześniej.
Nie wiedziała, jak to zabrzmiało. Może głupio i tandetnie, ale dla niej był taki sam, jak kiedyś. Te same kości policzkowe, kolor oczu i szyja, w którą tak bardzo lubiła się wtulać. Miękkie wargi, mocne, ale zarazem delikatne dłonie i to charakterystyczne "coś" tylko dla niego. Po prostu Max.
Nagle zapragnęła znowu przeczesać palcami jego gęste włosy. Poczuć jego zapach, przypomnieć sobie, jak to jest być w jego objęciach. Wszystko niemal tak, jak kiedyś.
[Uch, to dobrze ;)]
Jeanette
[Nie, jest dobrze. To ja przepraszam, ale jestem dzisiaj wypruta.]
OdpowiedzUsuńJeanette nie pamiętała nawet, kiedy Nitsche pojawił się w jej życiu. Starając się cofnąć wspomnieniami wstecz nie widziała nic innego niż swojego, starszego brata, który przez niemal całe ich życie jej dokuczał. Widziała obrazy, gdzie nie było śladu Maxa, ale też na każdym innym był. Po prostu pojawił się, ot tak, i został w jej życiu, z czego bardzo się potem cieszyła. Na samym początku ich znajomości widziała w nim kogoś niesamowitego. Razem z jej bratem wydawali się niezwyciężeni, najlepsi. Imponowali Jean tym, że niby tak dużo wiedzieli o świecie, że są w stanie robić i wymyślać rzeczy, na które ona nigdy by nie wpadła. Ale z czasem wszystko się zmieniło. Zaczynała dorastać, więcej rzeczy rozumieć i już przestała patrzeć na nich, jak na ósmy cud świata. Nadal lubiła spędzać z nimi czas, ale to było już coś innego. Stali się przyjaciółmi, potem był dla niej, jak drugi starszy brat i w końcu stał się kimś więcej.
Pamiętała dokładnie to cholerne uczucie, ten irracjonalny lęk przed tym, co ich czeka. Ciąża okazała się czymś niezwykłym, kompletnie ją zaskoczyła, wytrąciła z równowagi. Dopiero skończyła liceum, miała iść na studia, a tu taka niespodzianka. Ale w gruncie rzeczy naprawdę się cieszyła. W zasadzie miała wrażenie, że nigdy nie była tak szczęśliwa, jak wtedy. Cóż, w końcu stan błogosławiony, co się dziwić. Jednak nic nie okazało się takie wspaniałe, jak na początku. Poroniła. Straciła wszystko, a przynajmniej tak myślała.
Z niecierpliwieniem wyczekiwała ich wspólnej przyszłości. Wyobrażała sobie bardzo wiele i nie potrafiła się w tym nie zapędzać. Widziała już, jak wyglądaliby za kilka lat, jak spędzaliby czas, kim by byli, co by robili. I jak ich życie odmieniłoby się dzięki dziecku. Ich dziecku.
Bała się, że nie będzie w stanie wytrzymać w jego towarzystwie tak długo. Przerażała ją myśl, w której wszystkie emocje wracają i eksplodują w niej, a ona znowu płacze, przypominając sobie dokładnie każdy szczegół i błąd, jaki popełniła. Największym było to, że go nie zatrzymała. Nie złapała go wtedy za rękę, nie przytuliła i nie powiedziała, że potrzebuje, ponieważ go kocha. A teraz czując jego bliskość, mając świadomość, że trzyma ją za rękę, uspokajała się. Nadal drżała z przejęcia, ale czuła, że jest bezpieczna.
Spojrzała na niego zaskoczona, słysząc zadane pytanie.
- Co? - spytała tylko tępo, nie bardzo rozumiejąc, co do niej mówi - Ja chciałam?
Nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć. Na początku myślała, że źle zrozumiała, ale najwyraźniej nie. Dobrze usłyszała to, o co spytał. Pokręciła przecząco głową, uśmiechając się dziwnie.
- Przecież to ty do mnie napisałeś. Ty chciałes się spotkać. - wyjaśniła, patrząc na niego pytająco.
Jeanette